Pages

Kawał historii.



Podczas ostatnich porządków w domu rodzinnym, znalazłem taką oto kartkę z zapiskami ekspozycji. Jej geneza sięga czasów, gdy byłem średnio rozgarniętym nastolatkiem, resztki kieszonkowego przewalałem na filmy, papier Agfy, a zamiast łoić w gałę na boisku wolałem siedzieć w ciemni lokalnego mdk-u (z całkiem ładnymi koleżankami swoją drogą).

Nigdy nie ufałem ruskim światłomierzom, a skoro moja Minolta posiadała pomiar światła (po całości klatki) to jakoś chciałem poznać tajniki, co, jak, z czym, w jakich warunkach i od czego to zależy. Ekspozycja miała nie stanowić dla mnie żadnej tajemnicy!

Były to fajne czasy. Mimo tego, że pierwsze odbitki dalekie były od doskonałości, to z niepopisaną dumą patrzyłem jak suszą się na sznurkach na pranie. Moje dzieło, tylko moje, od początku do końca. Ja się jarałem fotografiami, a moja mama zawsze wściekła była jak po powrocie z MDK-u wszystkie ubrania miałem upieprzone utrwalaczem. W końcu praca w ciemni to wojna, a fartuchy były dla bab.

W szkole nikt nie marzył nawet o aparacie cyfrowym. Pierwsze niezgrabne kompakty można było oglądać w kolorowych magazynach oraz na półkach w empiku. Kosztowało to tyle, że nikt nie był w stanie myślami objąć takiej sumy. Były to czasy Nokii 3210 i Tony Hawk'a 2.

Raz kumpel ze klasy pokradł ojcu, biznesmenowi cyfraka sony, którego dostał na czas jakiejś delegacji. Nie powiem, zajaraliśmy się możliwością natychmiastowego obejrzenia prac. Strzeliliśmy sobie z chłopakami taką sesję szkolną, że hej. Powstały wtedy słynne cykle: Jaranie na garażach oraz graffiti w kiblu. Zabawa była przednia.


W ciągu kilku lat, fotografia cyfrowa przeszła prawdziwą rewolucję. Dziś filmy kręci się lustrzankami, robi wystawy ze zdjęć zrobionych telefonem. Fajnie, że jest teraz tak łatwo. Zawodowo nie wyobrażam sobie powrotu do negatywów. Nie przy tym tempie życia, nie przy takich klientach. Zresztą uwielbiam robić swoim Iphonem. Przyznaję się, że jestem uzależniony od tworzenia obrazów, nie istotne czym.

Chciałbym napisać, że do negatywów został mi szczególny sentyment...ale przecież ciągle na nich fotografuję. Nie ważne czy to mały obrazek czy średni format. Jest chemia i uczucie niepewności przy odbieraniu filmu z laboratorium.

Piszę o tym wszystkim, nie tylko ze względu na wspomnienia związane ze znalezionymi notatkami ekspozycji,  ani dlatego że za kilka dni jadąc na Bałkany biorę tylko Mju i parę negatywów, ale chyba przede wszystkim dlatego, że ostatnio łapię się na tym, że niesamowicie ponosi mi się ciśnienie na zdania typu "stara, dobra fotografia analogowa", "stary dobry zenit", czy "o analogowy instagram!" (o Fuji Fp100c). 


miłego tygodnia.

Soundtrack: The National - Afraid of Everyone


2 comments:

  1. serio podniosłam Ci ciśnienie "analogowym instagramem"? przecież to jaja były :D

    ReplyDelete

 

All rights reserved. Don't use my pictures without permission.